Gawędy GÓRALskie (3)
Trzy na Pięć (Sześć) plus Lis
Początek sezonu (11 zbiorówka). Podkładam psy z Piotrkiem w kole łowieckim „Puchacz” Kamesznica, Leśnictwo Zielona – Węgierska Górka. Polowanie prowadzi Wojtek młody myśliwy z bardzo długim stażem. Dostajemy mapkę z pierwszym miotem. Wojtek tłumaczy: „Przejdziecie przez te skałki, jeden dołem, drugi półką u góry – tylko nie pospadajcie!”. W pierwszym miocie mamy kozę i lisa.
Drugi miot – dziki na 100%. Ledwo zaczynamy – na czole strzały, psy kilka razy oszczekują, koniec miotu. Wojtek dzwoni – postrzałek. Na miejscu przyglądam się terenowi – pikne stanowisko na flance. Z jednej strony bezpieczny strzał w miot, z drugiej 3-5 m w dół po skałach można strzelać jak z ambony, tylko trzeba uważać żeby nie spaść ze stanowiska. Ta „niedogodność” rekompensuje piękny widok na dolinkę Soły i pasmo Beskidu Żywieckiego od Romanki po Muńcuł.
Podkładam Gawrę we wskazanym miejscu, jakoś żwawo się nie zachowuje. Po 500 m pytam myśliwego czy to jest miejsce gdzie znalazł farbę, ale po zachowaniu psa wiem, że to nie to miejsce. Wracamy. Podkładam psa powtórnie. Gawra powoli wypracowuje trop przez czyszczoną drągowinę. Po kilkudziesięciu metrach odpinam psa, który powoli znika w chaszczach. Dzięki Garminowi podążam za psem. Kukam – 100 -200 -300 metrów. Słyszę głosi, ale przesuwa sztukę. Przechodzę przez potoczki, dzwonek słychać w kępie świerków, raz tu, raz tam. Kolega myśliwy – Henio, boi się strzelać żeby nie zrobić krzywdy psu. Chwała mu za to. Po kilku minutach myśliwy z 2 metrów oddaje strzał łaski. Kończymy pracę. Dzik 40kg, odstrzelone przednie rapety. Długość ścieżki 550 metrów.
Po chwili dzwoni telefon – ponownie Wojtek – drugi postrzałek. Znowu wychodzę do góry, czekam na myśliwego, ale go nie ma.
W międzyczasie chłopaki zrobili trzeci miot. Wojtek dzwoni: „Chodź na dół, są postrzałki!”.
W tym miocie myśliwy stał na spychaczówce. Strzelał do dzika pod drogą. Z jego opowiadania wynika, że dziki szły pod górę, ale było tak stromo, że przewracały się na grzbiet i spadały na dół. Oddał strzał do jednego z nich. Farba jest. Podkładam psa przez skały, wykroty i schodzę w dół. Po 100 metrach Gawra coś szczeknęła, zrobiła kółko ku tyłowi i znowu szczeknęła. Odwróciłem się, a za mną stos pojedynczych gałęzi i skał. Przyjrzałem się, a tu jedna ze skał się rusza – to dzik! Ściągnąłem broń z pleców. W tym momencie dzik ruszył, oddałem intuicyjnie strzał z 2 metrów, ale spudłowałem. Dzik uchodzi, a pies za nim. Puszczam drugiego psa. Biegnę za nimi po skałach, przez 2 potoczki, wykroty – po 700 m stanowią go. Podchodzę i słyszę toczącą się walkę. Oczami wyobraźni widzę już pocięte i poranione psy, ale to tylko wyobraźnia. Psy pięknie stanowią dzika. Kończę pracę oddając strzał łaski. Chwalę psy. Dzwoni Wojtek: „Gdzie jesteś?”. Odpowiadam: „Pod wielką skałą!”. Wychodzę na tę grzędę skalną i widzę, że idzie mi z pomocą Piotrek.
Wyciągamy dzika. Podjeżdża Wojtek. Wsiadam szybko do samochodu, bo do szukania jeszcze dwa postrzałki. Kolejny dzik strzelany na spychaczówce z 40 m – strzał pewny – kula dobra, zwierz zaznaczył strzał. Podkładam psa – wspinamy się prawie pionowo po arachitycznej uprawie – po trzebieży wczesnej. Po 150 metrach Gawra zatoczyła kółko i szczeknęła na kępę gałęzi. Dzik był w środku, ale oddanie strzału było niemożliwe, bo nic nie było widać. Po kilku minutach oszczekiwania przez psy dzik ruszył w kierunku dwóch czekających myśliwych, pada strzał – dzik jest już u Św. Eustachego. Żeby nie było tak pięknie pojechaliśmy szukać ostatniego postrzałka. Po przybyciu na miejsce, okazało się, że obie kule są w drzewie – jedna w buczku, druga w świerku.
Wojtek prowadzi polowanie jak w Niemczech – każdy strzał sprawdza pies – nie ma innej opcji – chwała mu za to.
Kończymy polowanie. Na pokocie 5 dzików, koza, lis z tego 3 dziki dzięki pracy psów.
Nie chcę tu mówić o etyce polowania z psem, bo to dla Was psiarzy rzecz oczywista, ale ekonomicznie rzecz ujmując: 3 dziki: 2x 20kg i 1x 40 kg = 80kg dzika. W skupie kg kosztuje 4 zł, co daje w sumie 320 zł. W skali kraju kwota jest o wiele większa. Oficjalne 10% postrzałków to chyba trochę mało… Skala problemu jest na pewno znacznie większa, ale niestety jest on zamiatany pod dywan.
Darz Bór
Edward Hałdysz
Sama rozkosz
Ledwo wstałem, położyłem dwie ścieżki tropowe dla młodych psów i zabrałem się za robotę. Dzwoni telefon. W słuchawce Adaś – kolega z koła. Wieczorem strzelał do dzika. Umawiamy się za 2 godziny. Zrobiłem 2 ścieżki, trochę apelu. Jadę 2 km.
Na miejscu oglądam zestrzał – trochę jasnej farby, świeże ślady żerowania dzików, na pierwszym śniegu tego roku.
Włączam Garmina i myślę sobie żebym tu nie spędził pół dnia… Podkładam Wilgę. Po nawąchaniu farby suka rusza i znika w młodniku. Obserwuję nawigację 50 – 100 – 150m … Zaczyna głosić. Nasłuchuję – po głosie wydaje mi się, że dzik ledwo żyje, a ja bez broni…
Dobrze, że przynajmniej mam nóż, myślę – dam sobie radę. Dochodzę do miejsca, w którym głosi Wilga. Podchodzę – dzik zgasły dawno temu, wsunięty pod jodłę – dystans 320 metrów. I po robocie. Przychodzi Adaś. Gratulujemy sobie wzajemnie.
Wszyscy zadowoleni, a suka patrzy na mnie z zadowoleniem i jakby pytała: „Tylko tyle?”.
Edward Hałdysz
Czyste pudło
Siedzę sobie spokojnie wieczorem w domu czytając książkę słowacką „Plemena polovnickich psow” ('Rasy psów myśliwskich').
Za oknem księżyc świeci na całego – ciekawe co z tego będzie... I jak na zamówienie zadzwonił telefon.
W słuchawce tradycyjnie: „Darz Bór kolego, strzelałem do dzika – pomożesz?”. Umawiamy się na następny dzień. Pojechałem rano, niedaleko - jakieś 15km. Na miejscu czekał na mnie starszy myśliwy, który zaprowadził mnie pod ambonę.
„Dziki przyszły po 22:00 – locha z warchlakami, wybrałem jednego z nich i strzeliłem z kalibru .308W. Strzał na „blat” z odległości 20m, z ambony, z przyspiesznikiem. Zaczekałem 15 min i poszedłem sprawdzić. Na miejscu nic – brak farby, ścinki – zupełnie nic!”
Wziąłem ze sobą Rubiego - młodego gończego polskiego z mojej hodowli, który jest własnością mojego kolegi Romana. Psa odłożyłem i poszedłem sprawdzić zestrzał. Farby nie było, ścinki również. Tropów mnóstwo. Wreszcie znalazłem ślad kuli, a po chwili również zdeformowany pocisk. „Jednak pudło, bywa i tak” - powiedziałem do myśliwego. Rozmawialiśmy chwilę, ale jednak coś mi nie dawało spokoju. Przypiąłem Rubiemu otok i zaczęliśmy pracę. Przez 5 minut pies kręcił się bez przekonania, ale po chwili podjął trop. Myślałem, że młody pies szedł po tropie watahy. Po 100 metrach odpiąłem otok od obroży. Rubi odszedł na 150 metrów i zatrzymał się w klasycznej stójce! „Co jest?!”– pomyślałem. Podszedłem i zobaczyłem dziczka – Rubi zaczął go oszczekiwać. Pochwaliłem psa i zacząłem przyglądać się zwierzowi. Kula przeszła dołem – spóźniona komora, tłuszcz zatkał oba otwory wlotowy i wylotowy.
Jaki z tego wniosek? Sprawdzajmy każdy strzał, tak jak to robią Niemcy, ponieważ skala problemu niepodniesionych postrzałków jest ogromna. Na pewno większa niż oficjalne 10%.
Edward Hałdysz